Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for the ‘Indie’ Category

Andamany – mój prywatny raj na ziemi ♡
Najpiękniejszy wschód słońca jaki kiedykolwiek widziałam – w czasie lotu  z Kalkuty do Port  Blair. Trwało to dosłownie sekundy i było nieziemsko 🙂

image

Na wyspie Havelock spędziłam dwa tygodnie na słodkim lenistwie. Bujalam się w hamaku zawieszonym na werandzie mojej chatki.
image

Jezdzilam rowerem dookoła wyspy.
image

Oglądałam wschody słońca
image

Bawilam się ze szczeniakami.
image

Wszędzie chodzilam boso.
image

Obserwowalam ruch uliczny na jedynej drodze na wyspie.
image

Nurkowalam z maską i oglądałam rybki.
image

Obserwowalam ludzi przy
image

Chodziłam po plaży tam i z powrotem.
image

Chodziłam po dżungli .
image

Bujalam się w hamaku na plaży.
image

Chodziłam na wschody słońca codziennie i nigdy mi się nie znudzily.
image

Uciekalam przed gadami na plaży.
image

Pilam i jadlam kokosy.
image

Obserwowalam lokalnych.
image

Chodziłam na dzikie plaże.
image

Wisialam na drzewie.
image

Zbieralam muszelki, a na lotnisku mi odebrali.
image

Nie przeszkadzalam w sjescie pieskom 🙂
image

Uwielbialam te zielone kamienie.
image

Zaczepialam lokalne dzieci.
image

Spotykalam słonie na plaży.
image

Dziwilam się lokalnym ceremoniom.
image

Wzięłam udział w zatopieniu bogini edukacji 🙂
image

Obserwowalam ptaki o poranku.
image

Skakalam z radości.
image

Jadlam rybki.
image

I znów chodzilam na wschody słońca choć czasem słońce się chowało za chmurami.
image

Znajdowalam takie wielkie muszle, wciąż żywe 🙂
image

Omijalam domki krabow.
image

Fotografowalam te mikroskopijne chodzace muszelki.
image

Wyszukiwalam bezludne plaże.
image

Latalam za cielakami  z lokalnymi dziećmi.
image

Ubawilam się patrząc na tę krowę – luzara 🙂
image

Podziwialam te niezwykłe drzewa.

image

Widziałam jeden zachód słońca.
image

Siedzialam na plaży w cieniu drzew i patrzylam na morze.
image

Bujalam się w hamaku podczas wschodow słońca i robiłam te fotki

image

I wiele więcej, ale nie zawsze chciało mi się wyciągać aparat. Rozumiecie, byłam na wakacjach przecież 🙂

Andamany, Havelock 14 -28 Lutego 2013

Read Full Post »

Byłam tu;-)

image

Kalkucka taksoweczka

image

Victoria Memorial

I to by było na tyle, no bo co można zobaczyć w mega zatłoczonym mieście, jak się ma parę godzin i do tego część tego czasu przesypia się w parku pod palmami ?

Kalkuta 13 Lutego 2013

Read Full Post »

Bodhgaya to niewielkie indyjskie miasto i nikt by tu pewnie nie przyjeżdżał gdyby nie to drzewo. Drzewo bodhi to figowiec, który rośnie w miejscu, w który Gautama Siddharta doznal oświecenia po sześciu latach medytacji stając się tym samym Budda. Choc mówi się drzewo buddy, aktualny figowiec jest czwartym bezpośrednim potomkiem pierwotnego drzewa Bodhi. W przeszłości drzewo zostało ścięte przez zazdrosną żonę króla Asoki. Ten pogrążony w smutku, obsypal pień ziemią i podlewal mlekiem aż drzewo uroslo do rozmiarów 37 m. Zapobiegliwa córka króla – Sanghamitta wywiozla pęd drzewa na Sri Lanke, a tamtejszy król zasadzil je w swoim ogrodzie. Jest to też drzewo o najstarszej udokumentowanej historii na świecie. Jak można się domyślać, drzewo to symbolizuje Oświecenie, a także ochronę , gdyż chroniło medytujacego przed atakami Mary – demona, który zsylal różne pokusy na medytujacego Siddharte. Figowiec jest też symbolem pokoju oraz inspiracją, przypomnieniem , że w każdym z nas są nieograniczone możliwości. W miejscu pierwotnego drzewa wybudowano stupę Mahabodi, którą otaczają liczne mniejsze stupy, a mieście wiele krajów buddyjskich wybudowało świątynie i klasztory.
Kiedy przyjechałam do miasta po kilku tygodniach spędzonych w chaotycznych Indiach, nie mogłam się nadziwić, jaki tu spokój. Pod drzewem Buddy modlą się pielgrzymi z calego świata. W ciszy szepcza swoje modlitwy przesuwając palce po sznurze modlitewnym. Obok w parku medytacyjnym dziesiątki ludzi medytuje oczekując oświecenia. Atmosfera jest elektryczna a łzy płyną po niejednym policzku.

image

Drzewo Buddy

image

Świątynia Mahabodi

image
Czas na herbatę
image

Wierni w czasie ceremonii
image

Ceremonia pod drzewem
image

Moi bohaterowie
image

Moja modelka

Bodhgaya 31 Stycznia 2013 i 12 Lutego 2013

Read Full Post »

Vipassana to jedna z najstarszych indyjskich metod medytacyjnych, odkryta na nowo przez Buddhe około 2500 lat temu. Vipassana znaczy widzieć rzeczy takie jakimi są i jest to proces samoobserwacji. Na poczatku, przez trzy dni obserwuje się oddech żeby skoncentrować umysł (anapana). Kiedy świadomość oddechu jest wyostrzona, rozpoczyna sie nauke techniki Vipassany polegajacej na obserwowaniu doznan w ciele i zrozumieniu natury owych doznań, oraz na rozwijaniu równowagi umysłu poprzez naukę, jak nie reagować na te doznania. Cała droga (dhamma ) jest uniwersalnym lekarstwem na powszechne problemy i dlatego może być praktykowana przez wszystkich bez względu na religię, rasę w każdym miejscu, o każdej porze i dla wszystkich przyniesie takie same rezultaty. Vipassana jest sztuką życia, która eliminuje trzy powody nieszczęścia: pożądanie, niechęć i ignorancję. Praktykowana na co dzień, uwalnia od napięcia i dostarcza pozytywnej, kreatywnej energii, a także uwalnia od nawyku negatywnego reagowania na sytuacje życiowe. Ostatniego dnia uczy sie medytacji miłującej dobroci i dobrej woli wobec wszystkich.

Napisałam powyżej w dużym skrócie o Vipassanie, dla chcacych wiedzieć więcej odsyłam na stronę www.dhamma.org,  gdzie można znaleźć informacje o samej technice i miejscach na świecie, gdzie znajduja sie centra Vippassany. Ja sama korzystałam z tej strony i tu też rejestrowalam się na mój kurs.

Bardzo trudno mi sobie przypomniec, co sie dokladnie dzialo, ktorego dnia. Rutyna i medytacje, a także brak notatnika, spowodowaly, ze wszystko mi sie miesza. Ale to nie ma znaczenia, ktorego dnia, co. A oto skrot wydarzen na kursie medytacji.

Dzien zero. OSTATNIA WIECZERZA

Przyjezdzamy do centrum medytacji za miastem okolo 16, bo trzeba sie zarejestrowac, zameldowac w pokoju i zdeponowac telefony, komputery, wszystkie mozliwe urzadzenia elektroniczne, ksiazki, notatniki, dlugopisy. Slowem, wszystko to, co moze przeszkadzac w medytacji. Wieczorem pierwszy gong, wzywajacy na kolacje. Ilona, Polka, ktora poznaje tutaj, mowi, ze to ostatnia wieczerza. Od jutra ostatni posilek o 11. Be happy.

Dzien pierwszy. LUZIK

Pobudka o 4 rano, jest ciemno i zimno. No, ale jak tu nie isć pierwszego dnia na pierwsza medytacje? Czas zaczyna spowalniac niemilosierne z godziny na godzine. Na pierwszej dlugiej przerwie czuje sie tak dobrze, ze nawet przechodzi mi przez mysl, ze nie rozumiem, o co chodzi ludziom, ktorzy pisali na forach, ze jest ciezko i boli. O 19 zmieniam zdanie diametralnie. Jestem sponiewierana, chce spac. A pan nauczyciel zapowiada 1, 5 godzinny wyklad o technice medytacyjnej. Przesypiam, nie bede oszukiwac. A po wykladzie – medytacja. Kiedy klade sie spac po 21 nie wiem, jak sie nazywam. Be happy!

Dzien drugi. CHOINKO PIEKNA JAK LAS

Pobudka o 4 rano, tak juz zostanie do konca. Wstaje, prawie z zamknietymi oczami ide i oddycham. Wdech – wydech. Tyle mam robic przez 3 dni. Obserwowac przez 10 godzin dziennie, w pozycji siedzacej, swoj oddech. Kiedy w czasie przerwy obiadowej piorę ubrania, do glowy przychodzi mi piosenka Choinko, piekna jak las, choinko zostan wsrod nas. Niestety spiewam tylko w glowie, bo obowiazuje nas zakaz mowienia, spiewania i jakiegokolwiek kontaktu z innymi, w tym zakaz kontaktu wzrokowego. Wyglada wiec to tak, ze chodzimy ze spuszczonymi glowami. Nie znamy swoich imion, twarze ukrywamy przez 10 dni. Po kilku dniach rozpoznaje dziewczyny po… butach. Be happy!

Dzien trzeci. DWIE CHOCHLE PRAZONEGO RYZU

Kolejny dzien uplywa na medytacji. Mimo, ze wieczorem nie jemy, nowym studentom, ktorzy dopiero rozpoczynaja, serwowawny jest podwieczorek. Prazony ryz z orzeszkami i maly owoc. Ryz smakuje pysznie tylko pierwszego dnia, trzeciego smak przestaje miec znaczenie. Jemy, bo po prostu nie ma nic innego. Z desperacji, nalozylam sobie dwie chochle ryzu na metalowy talerz i przez pol godziny dlubalam ziarenka. Az mi jedno utknelo w tchawicy. Dusze sie. Wybiegam z jadalni na dwor, unosze rece, mam wytrzeszcz oczu. Mysle sobie – umre tu. Wyobrazcie sobie, ze okolo 30 osob w jadalni w totalnej ciszy, bardzo powoli je ryz, a ty sie dusisz. W koncu slysze szuranie stolka o podloge, wybiega dziewczyna i z moca uderza mnie dwa razy w plecy. Kobieta z wrazenia lamie cisze i pyta mnie, czy czuje sie dobrze. Ja twardo tylko kiwam glowa w podziekowaniu. Nastepnego dnia odkrylam, ze jest mleko do tego ryzu;-) Be happy!

Dzien czwarty. RUTYNA

Dzis w koncu zaczyna sie cos zmieniać. Od dzis uczymy sie techniki medytacyjnej Vipassana. Zaczynamy obserwowac swoje wrazenia.  Dalej siedzimy po 10 godzin, plan dnia niewiele sie zmienia. Ja za to, zeby nie bylo lekko, mam zapalenie zatok. Dzis przestalam czuc zapachy i smaki. Jak to niektorzy powiedzieli juz po kursie, ze moze to i lepiej. Obiady i sniadania dobre, ale codziennie prawie to samo, to sie czlowiekowi nudzi. Ale to jest podobno dieta specjalnie przygotowana na medytacje i musimy jej przestrzegac. Sniadanie przewaznie ryz  z warzywami, czasem owsianka lub chleb tostowy z dzemem, ale nie opieczony, i owoc. Na obiad tradycyjne indyjskie thali, czyli ryz, daal, ktory traktuje tu jako zupe oraz kalfior i jakis sos z warzywami plus placki ciapati. Można jesc, ile sie chce. Glodna nie bylam. Be happy!

Dzien piaty. GDZIE SA MOJE NOGI

Dzis intensywnie czuje moje nogi. Zreszta na spotkaniu z nauczycielka, wszystkie sie skarza na jakies bole. Medytacja postepuje, czysci sie umysl, czysci sie cialo. Od dzis zaczynamy sesje strong determination. Trzy razy dziennie przez godzine w czasie trwania tzw. group sittings musimy siedziec bez ruchu. Nie wolno otwierac nog, rak i oczu, a plecy musza byc proste, cialo ma byc nieme. Po trzeciej takiej godzinie nie jestem w stanie wyprostowac nog, a przerwa trwa tylko piec minut. Na trzesacych sie nogach wychodze z zimnego holu medytacyjnego do rozpalonego sloncem ogrodu. Trwam. Be happy !

Dzien szosty. EKWILIBRYSTYKA NA SIEDZACO

Goenka, czyli pan ktory uczy nas z telewizora techniki medytacyjnej i spiewa grubym glosem niezrozumiale dla nas slowa, mowi dzis, ze szostego dnia wiele osob rezygnuje. Ja? Rezygnowac? Ale skadze. Zatoki troche ustepuja, bol zalżał , nogi zaczynaj sie przyzwyczajac. Ja zostaje. Dzis rano troche mi sie zasnelo na medytacji i obudzilam sie w pozycji siedzacej z jednym lokciem, podpierajacym glowe, na podlodze. Prawie sie wylozylam. Na szczescie wszyscy maja zamkniete oczy! Urzadzam sobie spacerki naokolo domkow, w ktorych mieszkamy. Na przerwach wiekszosc po prostu lezy, niektore dziewczyny spaceruja, ale wolno, wolniutenko. Ja tez tak chodzilam, ale dzis stwierdzilam, ze mnie boli wszystko z bezruchu i te spacerki to nic nie daja. Energicznie, machajac rekami, wymijam wszystkie. Lece tam i z powrotem ze 20 razy. NO, od razu inaczej. Be happy !

Dzien siodmy. ZABIERZCIE MNIE STAD

Dzis poczulam, ze chce stad wyjsc. Ha ha ha. Na popoludniowej medytacji obrazilam sie na wszystkich, na Goenke tez. Wyszlam, pierwszy raz opuscilam medytacje. Poszlam do pokoju i lezalam, patrzac tępo w sufit. Czy to musi byc takie trudne i dlugie. Nie mozna by tak w jeden dzien? Be happy !

Dzien osmy. CELA

Jako, ze postepujemy w medytacji, wchodzimy coraz glebiej w nasza podswiadomosc, dzis wysylaja nas do celi. Mialam strach w oczach jak uslyszalam slowo – cela. Idziemy do tego pieknego budynku, ktory codziennie mijamy idac na medytacje. A w tym pieknym budynku zwanym pagoda kilkadziesiat malutkich cel. Moja nr 70, na samych koncu. Otwieram drzwi, a tam pomieszczenie betonowe dwa na dwa, poduszka na srodku i malutkie okragle okienko, przez ktore wpadaja promyki slonca. Zamykam oczy, by jak najszybciej przestac widziec i myslec o tym, ze jestem w celi. W glowie jednak slowo to nie przestaje mi brzeczec – cela, cela, cela… Be happy!

Dzien dziewiaty. ODLICZANIE

Siedzimy w celi jakies 7 godzin dziennie teraz. Mnie jest juz wszystko jedno gdzie. I tak w swojej glowie latam jak ptak z rozpostartymi skrzydlami po niebieskim niebie. Odliczanie trwa. Wszyscy czekaja na ten jutrzejszy moment o 10, kiedy w koncu bedzie mozna mowic. Be happy!

Dzien dziesiaty. ODDZIAL VIPASSANA

Medytujemy od 4. 30. Dzis po medytacji porannej, o 10, wypuszczono nas z holu i mozemy rozmawiac. Witamy sie jak najlepsze przyjaciolki po dlugim rozstaniu, a nawet  nie znamy swoich imion. Gwar unosi sie nad centrum. Po poludniu zamiast medytacji idziemy obejrzec film dokumentalny. W indyjskich wiezieniach w latach 90, kiedy szukano sposobu na resocjalizacje wiezniow, rozpoczeto kursy medytacji Vipassana. Przynioslo to tak niesamowite rezultaty wsrod skazanych, ze po latach w wielu wiezieniach utworzono specjalne oddzialy – VIPASSANA WARD. Gardlo sciskalo.  Wszystko dzisiejszego dnia zmienilo sie. W czasie przerwy poltoragodzinnej przewaznie zdazylam zjesc obiad, wyprac, wziac prysznic, isc na spacer i polezec. Dzis ledwie wyrobilam sie z obiadem. Goenka powiedzial, ze jak sie zacznie gadac, to nie ma mowy o powaznej medytacji. Coz, chyba mial racje. Be happy!

Dzien jedenasty. ZA BRAMA

Pobudka nadal o 4 rano. Medytacja, ostatni wyklad, sniadanie i juz mozemy isc. Dziesiec dni, ktore ciagnelo sie w nieskonczonosc nagle sie skonczylo. Jakos szybko. Pakuje plecak, a w glowie ciagle brzmi mi melodia mantry, ktora Goenka nam spiewal codzinnie do śniadania. Czas isc. Otwieramy brame, a tam oczywiscie gromadka riksiarzy czeka i zaczyna sie od nowa targowanie i przepychanka. Nie tesknilam. Be happy!

Wracamy grupa do Bodhgaya. O 13 umawiamy sie posilek. Wszyscy spragnieni jedzenia, zamawiamy wszystko, co maja w karcie. Rozmowom nie ma konca. Okazuje sie, ze wszystkie czulysmy to samo. Mamy tyle do powiedzenia, ze brak nam tchu. Idziemy razem pod drzewo Buddy i siedzimy, godzinami upajajac sie atmosfera miejsca. Na ulicy, wsrod tlumu, ktory nas otacza, wyrazamy chec powrotu do centrum. Ja czuje sie jak w betoniarce, jakas jestem poturbowana i nieobecna, za to spokojna i szczesliwa. Nielatwo wraca sie do rzeczywistosci. Mimo trudnosci zdrowotnych i fizycznych, dotrwalam do konca. Nie zaluje. Droga do siebie samej nigdy nie jest prosta. Nie oczekiwalam latwizny. Bylo ciezko, ale uczucie lekkosci i latania, ktore ma sie po wyjsciu, bylo warte tych dziesieciu dni. May all beings be happy 🙂

Gong

image

W końcu można rozmawiać
image

Pagoda, każde okienko to cela
image

Domki dla medytujacych
image
image

Dhamma Centre Bodhgaya, 31 Stycznia 2013-12 Luty 2013

Read Full Post »

Varanasi mowia, to esencja Indii, ale nie moze byc inaczej, gdyz to jedno z nastarszych miast na swiecie.  Tutaj zycie toczy sie swoim rytmem wyznaczanym przez ceremonie poranne i wieczorne.  Choc przez kilka dni, ktore tu spedzam nad miastem unosi sie mgla, nie psuje to krajobrazu, a wrecz dodaje miastu tajmniczosci i magii. W Varanasi zycie skupia sie wokol ghatow, czyli schodow prowadzacych do rzeki Ganges. Od tysiecy lat uwazana przez wyznawcow hinduzimu za swieta, za rzeke matke, ktora jest obietnica zbawienia. Wierni z calego kraju przybywaja, by zanurzyc sie w jej wodach, aby zmazac swoje grzechy; szepcza modlitwy i modla sie, by ich prochy spoczely wlasnie w wodach Gangi. Rzeka ta jednak sluzy nie tylko do ablucji. Tutaj ludzie kapia sie, piora odziez, myja naczynia,a krowy i kozy plywaja. Nad Gangesem, w Dashashwamedh Ghat, co wieczor o 19 odbywa sie ganga aarti, nazywana popularnie tutaj puja, czyli hinduistyczny obrzed religijny, podczas ktorego sklada sie ofiare bostwu. Jest to niesamowite widowisko. Po jednej stronie, na specjalnych podestach, twarza do rzeki stoi 7 braminow, a po drugiej 5.  Odswietnie ubrani, dokonuja ceremoni –  podnosza po kolei zapalone lampy, kadzidla, swieczniki, pawie piora, zgodnie z kierunkiem wskazowek zegara kresla w powietrzu znaki na cztery strony swiata. Woda, powietrze, ogien i ziemia. A wszystko to przy akompaniamencie muzyki granej na zywo i mantr wychwalajacych rzeke Matke. Zapach kwiatow i kadzidel miesza sie wraz z podziwem i niedowierzaniem.   Obrzed mozna obserwowac ze schodow lub z lodzi. Ogladajac ma sie wrazenie, ze choreografia zostala dokladnie przemyslana, a chlopaki spedzili godziny trenujac symultaniczne podnoszenie swiecznikow. Kto wie? Na ghatach dokonuje sie jednak jeszcze jedna ceremonia. Palenie cial. Pale drewna unosza sie do nieba. Niektore stosy dopalaja sie, inne dopiero sa ustawiane. Pierwszy raz patrze na stos przez 10 minut, zanim zdaje sobie sprawe, ze tam w srodku, pomiedzy balami drewna lezy cialo zmarlego. Dym unoszacy sie z palonych stert dusi w oczy, ceremonie pogrzebowe trwaja non stop. Bedac w Varanasi trzeba przeplynac sie lodzia. Naganiacze na lodz pracuja nieustannie. Ja ide o 6 rano, bo chce zobaczyc wschod slonca z lodzi. Pan z czerwonymi od zucia paanu ustami i resztkami zebow, oferuje mi ‚cheap price’, czyli 300 rupii za godzine na lodzi. Do tego uswiadamia mnie, ze to jest indyjska cena, bo cena dla turysty to 1000 rupii. Twardo mowie mu, ze 100 rupii za godzine, bo wiem, ze tyle to tu kosztuje. Co kilka minut schodzi o 50 rupii, az w koncu dochodzi do 100 rupii i dodaje – last price. Usmiecham sie do siebie. Plyne lodzia, obserwuje poranne czynnosci wiernych. Zza horyznotu powoli wylania sie pomaranczowa kula, a setki ptakow unosza sie na skrzydlach. I jest tak blogo, woda spokojna, mgla otacza lodzie i chce sie plynac i plynac. Poza ghatami w Varanasi zycie jest chaotyczne i glosne, jak w innych indyjskich miastach. Tutaj stare budynki pna sie wysoko, tak, ze nie widac nieba. Waskie uliczki mieszcza wiecej, niz wydaje sie to mozliwe. Jest tloczno i ciasno. Piesi, krowy, motocyklisci, a po bokach sklepikarze, nigdy nie tracacy nadziei, ze cos sie u nich kupi. Jest i wojsko, ktore broni dostepu do hinduistycznej swiatyni Kashi Vishwanath, poswieconej bogu Siwie. Kiedy wieczorem siedze w Blue Lassi i pije najlepszy owocowy jogurt na swiecie, tuz przed moimi oczami, uliczka biegna ludzie z bambusowymi noszami, na ktorych przykryte pomaranczowym lsniacym materialem, spoczywa cialo. Po chwili ta sama uliczka przejezdza pan mlody na bialym koniu. Wlasciciel mi mowi, ze to sie nigdy nie konczy. Tak jak zycie. Varanasi jest niezwykle zywe, wibrujace kolorami i zapachami, wirujace niezwykla atmosfera zycia i smierci. Kiedy rano opuszczam miasto,  z dachu mojego hotelu spogladam ostatni raz na ghaty. Lodzie plyna, ciala plona, a dzieci nadal beztrosko puszczaja latawce.

Varanasi

Varanasi

Lodzie/Boats

Lodzie/Boats

Wierni z Rajasthanu/ Rajasthani prayers

Wierni z Rajasthanu/ Rajasthani prayers

IMG_3527

Nad Gangesem/ At the Ganga river

IMG_3494

IMG_3385

Krowa tez potrzebuje kapieli/Even cow needs a bath

IMG_4136

Puja

IMG_4144

Puja

 

Puja

Puja

 

IMG_4192

Wierni w czasie wieczornej ceremonii/ Prayers at the night ceremony

Plywajace kwiaty/Floating flowers

Plywajace kwiaty/Floating flowers

 

W czasie ladowania zdjec, kolejna karta padla. Coz, wiecej zdjec z Varanasi nie bedzie;-)

Przypomnialo mi sie za to, ze w Varanasi glownym celem wszystkich naganiaczy jest zabrac cie na przejazdzke lodzia. Slowo BOAT slyszy sie milion razy dziennie. Ide wzdluz ghatow i kolejny lodziarz, a wogole to chyba boaciarz (wymyslilam sobie taki polsko-angielski wyraz) namawia mnie na lodz:

  • Madame, boat??? – pyta boaciarz.
  • No, thank you… – odpowiadam.
  • Boat?   – nigdy sie nie poddaja za pierwszym razem, bo a nuz zmienie zdanie;-)
  • NO thank you!!! – odpowiadam nadal milo i lagodnie.
  • Madame, I have boat… – nie ustaje.
  • I was on the boat in the morning… – tlumacze Panu.
  • Madame… – taki proszacy glos.
  • I had a boat… – probuje inaczej.
  • Patrzy, milczy…. wiec probuje jeszcze raz…
  • Me…. boat… morning… – prosciej mysle, prosciej.
  • Zero reakcji…
  • Na migi wskazuje na siebie, lodz i Ganges…. – w ruch poszly rece.
  • Milczy, ja mam dosc, odwracam sie i odchodze, ale slysze za soba…
  • Madame… – urywa…
  • Odwracam sie, a On na to:
  • I have boat….

Varanasi, 25-31 Stycznia 2013

Read Full Post »

Older Posts »