W autobusie z Laosu do Wietnamu spędzam 25 godzin. Większość czasu przesypiam. Na granicy laotansko-wietnamskiej spędzamy jakieś 5 godzin. Uzyskanie pieczątki wyjazdowej z Laosu zajmuje tylko około godziny. Potem trzeba przejść przez teren niczyi około 2 km, wyciągnąć plecak z autobusu, założyć na plecy i dopiero można iść po pieczątkę wjazdową do Wietnamu. Pan w okienku nie odbierze paszportu, dopóki nie zapłaci się one dolar. Ludzie się burzą, bo jest to opłata nielegalna, tym bardziej, że wiza do Wietnamu podrożała w tym roku okrutnie i kosztuje aż 70 dolarów. Dla ułatwienia, urzędnicy przyjmują równowartość dolara w innych walutach:-) Gdy dostaję moją pieczątkę jest już po 8, a więc wciąż mogę powiedzieć Good morning Vietnam 🙂 Gdy dojezdzam do Hanoi, jest wieczór następnego dnia , jestem wymeczona i chce mi się spać. Szybko znajduję hostel, doprowadzam się do ładu i idę na miasto jeść.
Pierwsze co uderza w Ha Noi, to ruch. Nieokiełznany, wielokierunkowy, chaotyczny i pozornie niebezpieczny. Do tego upał wspomagany przez ciepło wydalane z tysięcy skuterow oraz wysokie, stare kamienice, które dotykają nieba i zabierają resztki powietrza. Krawęzniki w Hanoi są okupowane przez restauracje, których właściciele wystawiają plastikowe mini stoleczki i stoliki oraz przez niezliczone skutery. Chodzi się trudno, balansujac pomiędzy ulicą i krawężnikiem, omijając siedzących ludzi i pędzace motory. Totalny zawrót głowy. Najważniejsza zasada to iść do przodu, nie zatrzymywać się i nie dać się przejechać.
O Ha Noi i Wietnamie nasluchalam się wiele negatywnych opinii, że oszukują, że ludzie nieuprzejmi i miasto nieciekawe. A gdzie tam. Wspaniałe jest Ha Noi – dynamiczne, kolorowe, głośne i duszne. Staruszki wysiadują przed kamienicami, handlarki w stożkowych kapeluszach sprzedają owoce, rowerzyści handlują kwiatami i papierem toaletowym, a skuterowi taksówkarze są zawsze chętni podwieź i zawsze skorzy do rozmowy (Gdzie idziesz? Pomóc ci?) . Jedyne w swoim rodzaju miasto.
W Ha Noi, stolicy Wietnamu, po raz pierwszy używam GPSa. Mam przeczucie, że w labiryncie uliczek o podobnych nazwach (Hang Ma, Hang Ba, Hang Ga) pogubie się, a muszę dotrzeć na dworzec, by kupić bilet na dalszą drogę. I to była dobra decyzja. Niby jak po nitce idę do dworca, ale maszyna przewidziała szybciej, nie uwzględniła ruchu na ulicy 🙂
W Ha Noi zwiedzam Świątynię Literatury Van Mieu oraz pierwszy uniwersytet Wietnamu – Quoc Gu Giam, Muzeum Ho Chi Minha i Mauzoleum, ale niestety spoznilam się i zbalsamowanych zwłok nie zobaczyłam (otwarte do 11 rano). Wybrałam się także na spacer w okolice jeziora Hoan Wiem, na środku którego stoi Wieża Żółwia Thap Rua.
Najwięcej czasu spędzam jednak na uliczkach Old Quarter, których nazwy pochodzą od rzemiosła i nazwy produktu, które jest na danej ulicy sprzedawane (np. Ulica Jedwabiu). Błąkam się bez celu godzinami i pocę, nie tylko ze względu na niemilosierny upał, ale ze strachu, by nie zostać przejechaną.