Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for the ‘Birma’ Category

W Birmie podobno jest aż 500 tysięcy mnichów. I ja w to wierzę, bo widziałam ich dosłownie wszędzie i o każdej porze. Ale trzeba Wam wiedzieć, że do zakonu wstępują też kobiety. Buddyjskie zakonnice widziałam też w całej Birmie, ubrane w różowe szaty, zawsze uśmiechnięte i radosne. Moje ulubione zdjęcia z Birmy to właśnie MNISZKI BUDDYJSKIE (ta nazwa bardziej mi się podoba niż zakonnice).

image

image

image

image

image

image

image
image

image

image

image

image

Read Full Post »

image

Mam dość nocnych autobusów, dlatego nad jezioro jadę dziennym. Po południu wysiadam w wiosce  Nyaungshwe i idę do hotelu Remember Inn. Cena 15 dolarów, więc dziękuje i wychodzę. A za chwilę biegnie za mną chłopak, że ok, bedzie 10, jeśli chcę 🙂 W takiej sytuacji jeszcze nie byłam, żeby bez targu, nawet bez jednego słowa, ktoś opuścił cenę i to tak sporo. Gdy się melduje, w recepcji mnie uprzejmie informują, że  w cenę wliczone jest śniadanie i w hotelu jest darmowy wifi. No, podoba mi się tu 🙂
Tutaj nad jeziorem temperatura jest o kilka stopni niższa i dzięki temu jest bardzo przyjemnie. Niestety w wiosce jeziora nie widać, co jest dużym minusem tego miejsca. Żeby zobaczyć ten słynny akwen trzeba wynająć łodź. W hotelu proponują mi wycieczkę na jezioro z kilkoma innymi osobami, żeby było taniej. Rano, zaraz po śniadaniu, idziemy do łodzi i długim kanałem plyniemy na jezioro, które ma 22 km długości i 11 km w najszerszym punkcie. Gdy tylko znajdujemy sie na jeziorze, podplywaja do nas rybacy, ktorzy prezentują sieć na ryby w kształcie stozka i chętnie pozuja do zdjęć. Po chwili proszą o pieniądze za pokaz i wtedy jasne i oczywiste staje się dla nas , że to ustawka dla turystów. Rybacy z jeziora Inle słyną z nietypowej techniki wioslowania. Otóż balansuja na jednej nodze na rufie czolna, a drugą nogę zakładają za wioslo i wiosluja, dzięki czemu w rękach mogą trzymać i zarzucać sieci.
image

image

image

image

To, co czyni jezioro tak atrakcyjnym to przede wszystkim życie ludzi osiadłych wokół i na samym jeziorze. Legenda głosi, że kiedy wedrujacy  lud Intha przybył nad jezioro, ziemie były już zajęte, więc zaczęli stawiać swoje domy na wodzie na drewnianych palach. I tak powstały całe wioski wraz ze szkołami, świątyniami, sklepami, manufakturami i nawet hotelami. Dziś żyje tu ponad 70 tysięcy ludzi w czterech dużych miasteczkach oraz licznych wioskach. Największą grupę etniczną stanowią Inthowie, mniejszości to plemiona Shan, Kayah, Daniu, Pa-O, Danaw czy Bawar. Płyniemy wodnymi ulicami i podgladamy życie mieszkańców – piora, kapia się, przygotowują posiłki, plotkuja. Wiodą mormalne życie, z tym, że przemieszczają się łodziami.
image

image

Nasz pierwszy postój to targ w Maing Thoung. Drewnianym pomostem, przy którym zacumowanych jest wiele łodzi, schodzimy na ląd. Birmanski targ jest niezwykle kolorowy, głównie za sprawą mieszkańców różnych plemion, noszących kolorowe nakrycia głowy i ogromne pstrokate torby przewieszone przez ramię. Na rynku można kupić praktycznie wszystko – warzywa, owoce , przyprawy, kwiaty, ryby. Są też stoiska z pamiątkami i zadaszone restauracyjki, w których wszyscy popijaja zieloną herbatę i palą zielone cygara.

image

image

image

image

Nieodzowna częścią takiej wycieczki są wizyty w warsztatach pracy. Plyniemy najpierw do warsztatu tkackiego, gdzie wyrabia się tkaniny z bawełny, jedwabiu i lotosu, co jest dla mnie dużym zaskoczeniem, bo nie wiedziałam, że lodygi tego kwiatu zawieraja włókna. Niestety ceny szaliczkow są tutaj mocno zawyżone, więc nie kupuję. Kolejnym miejscem pracy jest manufaktura cygaretek, tutaj zwanych cherutti. Kobiety siedzą na podłodze i z niesamowitą zręcznością zawijaja tytoń w zielone listki. Podobno każda z nich wykonuje 500 sztuk dziennie. Cygary kupuję, sama palić nie będę, ale znam takich, co chętnie birmanskiego szluga pociagna:-)

image

Choć nasz kierowca łodzi nie mówi po angielsku, jakoś dogaduje się z nim, żeby zawiózł nas do plemienia dlugoszyich kobiet. Podplywamy do ogromnego drewnianego budynku, z imponującym sklepem z pamiątkami. A przed nim, na laweczce, siedzi dziewczyna ze złotymi obreczami na szyi. Ma może ze 20 lat i jak na moje oko – cierpi katusze z powodu tych obręczy. No i szyja nie jest długa. Pytam, czy jest tu więcej kobiet z obreczami. Nie ma, bo wszyscy z tego plemienia wymarli , dowiaduje się. Lodziarz widzi moją minę, wskazuje na łódź i plyniemy dalej. Znów sklep, ale jest pani z długą szyją oraz dwie młode dziewczyny. Są pięknie ubrane i starannie wymalowane, i jak tylko nas widzą, siadają do tkania . Przypominają mi się słowa piosenki Queen Show must go on… Jestem rozczarowana, bo to wszystko to taki cyrk dla turysty i nie ma w tym nic autentycznego. Fotografować można za darmo, bo mają nadzieję,że się coś u nich kupi. Szkoda tylko, że wszystko jest takie drogie. Za małą chustę zaspiewaly 20 dolarów. Więc nie kupiłam, mimo szczerych chęci.

image

image

Na lunch sternik zawozi nas w okolice świątyni buddyjskiej Phaung Day Oo Paya, gdzie akurat kończy się targ, więc jest tłoczno i jezioro jest zakorkowane lodziami.
image

Po posiłku plyniemy do pływających ogrodów. Długie grządki zostały utworzone na wodzie z ziemi wydobytej z dna jeziora. Akurat o tej porze kwitną pomidory.

image
image

I na koniec dnia plyniemy do Klasztoru Skaczacego Kota – Nga Hpe Kyaung. Mnisi wytrenowali koty, które skaczą przez obrecze. Na środku świątyni, wypełnionej posągami Buddy, leżą zmęczone upałem koty, a mnich przysypia. Pokazu nie będzie 🙂
Wracamy do wioski. Mijamy łodzie przewozace towary, machamy do ludzi w innych lodziach, podpatrujemy rybakow na czolnach.
image

image

image

A drugiego dnia wybrałam się na rowerową wycieczkę do miejscowości Kaung Daing, gdzie akurat odbywał się 5 day market, czyli targ, który codziennie przez pięć dni zmienia lokalizację, więc trzeba pytać lokalnych, gdzie jest w danym dniu.
image

image

image

Bardzo interesujący jest sposób przenoszenia towarów z targu do domu.

image

image

A tak potraficie, dziewczyny ?

image

Kręcę się po wiosce, próbuje podglądać lokalnych, ale są niesmiali. Zauważam, że przed wieloma domami na matach suszą się ziarna fasolki i słonecznika. W jednym domostwie zapraszają mnie na herbatę, dzięki czemu obserwuję proces suszenia, sortowania i wypalania ziaren.
image

image

Zaczepia mnie też grupa dzieci, które demonstrują mi zabawę z wiatraczkami, zrobionymi z listkow i patyczka. Spryciarze 🙂

image

Żeby nie wracać tą samą drogą, próbuję znaleźć rybaka, który przewiozlby mnie łodzią na drugą stronę jeziora. Akurat czterech Francuzów też chce płynąć, a i rybak się znalazł. Ładujemy rowery i po pół godzinie jesteśmy po drugiej stronie jeziora w Maing Thoung. Stąd powoli ruszam w drogę powrotną do wioski. Mijam pola kukurydziane i winnice, ale tutaj w Birmie najbardziej podoba mi się transport – traktorki, bryczki, skutery i rowery.
image

image

image

image

Jezioro Inle 7-10 Kwietnia 2013

Read Full Post »

Bagan

image

Po dwóch dniach uciekam z Mandalay. Nocnym autobusem udaję się do Bagan. Tutaj temperatury są najwyższe w całej Birmie i w południe osiągają 44 stopnie. Ten upał jest po prostu nieznośny i wszyscy po godzinie 12 chowają się w hotelach. Życie w wiosce zamiera na parę godzin. Jezdzenie nocnym autobusem ma swoje plusy i minusy. Jak się nie wyspie, to potem mam stracony dzień. Do Bagan, a dokladniej do wioski Nyaung U, dotarlam około 4 rano, więc do południa przesypiam. Potem idę na rozeznanie po wiosce, namierzam market, dobrą restaurację i knajpe z darmowym wi-fi. To taka już moja rutyna. Po poludniu razem  z Marge, Amerykanką poznaną w hotelu, jedziemy na rowerach do najbliższej położonych świątyń , by zobaczyć zachód słońca. Udaje nam się zwiedzić kilka z nich. To taka rozgrzewka przed jutrzejszym dniem.
Rano, po ciężkiej gorącej nocy, wyruszam na wypożyczonym rowerze zwiedzać świątynie. A jest ich tu aż 2200, a może i więcej. Kiedyś było aż 4500, jednak w wyniku najazdow Mongolow i trzęsień ziemi, wiele z nich ulego zniszczeniu lub całkowitemu zburzeniu. Jadę i jadę od świątyni do świątyni. Droga wcale nie jest łatwa, bo piaszczysta i co chwila muszę schodzić z rowera i pchać. A żar się z nieba leje mimo, że jest przedpołudnie. Okolo 12, gdy akurat wdrapalam się na jedna ze świątyń, zrywa się silny wiatr i zaczyna coś, co nazwałabym burzą piaskowa. Widoczność w kilku minut redukuje się prawie do zera. Wszyscy uciekają, nawet sprzedawcy pamiątek, zniknęli nie wiadomo gdzie. Zlaze z budynku i sune na moim rowerze do najbliższej knajpy, żeby przesiedziec burzę. Po dwóch godzinach wszystko wraca do normy i znów prazy słońce, więc jadę dalej. Świątyń jest tyle , że potrzeba by kilku tygodni, by objechac wszystkie. Ja nie mam takich ambicji. Powoli jadę po baganskiej równinie, czasem popatrze na pracujących na polach ryzowych ludzi, czasem zatrzymuję się w wioskach na wodę z cytryna i obserwuje lokalesow grających w dziwne gry stołowe. Wchodzę do wielu świątyń, by obejrzeć znajdujące się w tam posągi buddy, zagaduje do dzieci, które sprzedaja pocztówki i obrazki. Wieczorem razem z setką innych turystów, wyczekuje na zachód słońca na najsłynniejszej świątyni widokiem – Shwesandaw. Widok jakby boski.

image

image

image

image

image J

image

image

image
Bagan, 4-6 Kwietnia 2013

Read Full Post »

Luksusowym autokarem z Yangonu jadę do Mandalay. Mimo, że mogę jechać autobusem nocnym i oszczędzić na noclegu, wybieram dzienny, bo chcę sobie pooglądać pejzaż za oknem. Przyklejam nos do szyby, a tu nic! Trochę krzaków i drzew , generalnie bezludzie. Z nudy przesypiam te 8 godzin. W Mandalay na dworcu autobusowym jak w ulu. Biorę taksówkę motorowa i pedze 15 km do centrum. To mi wystarcza, by podjąć decyzję o nie zwiedzaniu miasta. Smog i kurz, i labirynt zatłoczonych ulic plus 40 stopniowy upał – nie , dziękuje. W Mandalay hotelowy szok cenowy. Za 12 dolcow mam najgorszy pokój na całej trasie. Nawet w Indiach było lepiej. Następnego dnia wybieram się zwiedzić okolice miasta. Wynajmuje skuter z kierowcą i cały dzień bujam się po wioskach.
Pierwsza jest Amarapura, czyli miasto nieśmiertelności. Tutaj w klasztorze Maha Panafon Kyaung codziennie ponad tysiąc mnichów buddyjskich ustawia się w długim rzędzie po swój poranny posiłek. Speszeni obecnością turystów i skierowanych w nich aparatów, spuszczaja wzrok i z pokorą, powoli przesuwają się w kolejce, by zniknąć w drzwiach jadalni. Są to młodzi chłopcy, którzy przywdziewaja szafranowe szaty i odbywają nowicjat. Każdy mężczyzna, wyznawca buddyzmu w Mjanmarze, jest zobligowany do wstąpienia na kilka tygodni do klasztoru przynajmniej dwa razy w życiu. Pierwszy raz po dziesiątym roku życia, drugi po dwudziestym. Wszystkie rzeczy, jakie posiada mnich, muszą być podarowane, a są to: zestaw trzech szat, maszynka do golenia, kubek, filter do wody, parasol i miska na jałmużnę. Codziennie rano, w całym kraju, można zobaczyc mnichów zbierajacych ryż i jedzenie (pieniądze też biorą ), co jest traktowane przez ofiarodawców jako spełnienie dobrego uczynku.
image

image

image

image

image

Następnie jadę do Sagain zobaczyć buddyjska świątynię na wzgórzu. Nie zachwyca mnie wcale. Widok na wzgórzu byłby niezły , gdyby nie unoszacy sie w powietrzu upal. Taki właśnie jest birmanski krajobraz -białe i złote czubki świątyń królują nad okolicą.

image

Kolejną wioską, która odwiedzam jest Inwa. Tutaj przy rzece zostaję zaatakowana przez dzieci sprzedajce koraliki. Prawdziwi profesjonaliści ! Po krótkiej przeprawie łodzią na drugi brzeg rzeki, znajduję się w wieku XIX. Żeby obejrzec okolicę można wynająć bryczką konną. Wiem z rozmów, że większość turystów jest zachwycona tymi bryczkami i wynajmuje je na kilka godzin jako największą atrkacje w Birmie. Ale ja dziewucha z Siewierza…. Bryczka, ale o co tyle halasu ? Okazuje się jednak, że świątynie są tak rozsiane po okolicy , że nie obejde i ostatecznie też jadę bryczką. Cena wywoławcza 6000 kjatow, zaplacilam 2000 po długim targu.
image

image

image

I na koniec dnia mój kierowca zawozi mnie jeszcze raz do Amarapury. Tutaj bowiem znajduje się najdłuższy na świecie most z drzewa tekowego –U Bień’s Bridge. Liczący aż 1200 m i 200 lat most rozciaga sie nad plytkim jeziorem Taungthaman i jest w całkiem dobrej kondycji, pomimo setek ludzi, którzy codziennie nim przechodzą.
image

image

image

Mandalay i okolice, 1-3 Kwietnia 2013

Read Full Post »

Birma wychodzi z cienia . Wojskowa junta, rządzona przez generałów przez ponad 50 lat, izolowana od świata, dziś budzi się do życia. Pierwszych zaprosili turystów i inwestorów. Informacje podawane przez turystów na forach i blogach  z 2011, a nawet z 2012 są dziś mocno nieaktualne. Są już bankomaty, coca-cola i internet. Ceny hoteli poszybowowaly w górę nawet o kilkaset procent. Birma przeżywa małe oblężenie turystyczne, choć i tak to jest nic w porównaniu z taka Tajlandia. Moja trasa nie odbiega niczym od  tego, co robią tutaj inni turyści, czyli odwiedzam tzw. wielką czwórkę: Yangon, Mandalay, Bagan i Inle Lake.
Przygoda z Birma zaczyna się tak naprawdę już w Bangkoku w ambasadzie Myanmaru. Kolejka ustawia się już około 7 rano. Trzeba swoje odsiedzić na chodniku. Potem trzeba pofatygowac się drugi raz po odbiór. Zajęło mi to cały dzień, uwzględniając przemieszczanie się po mega zakorkowanym Bangkoku autobusem miejskim. A potem już lecę 🙂
W Yangonie jestem już o ósmej rano. Znalezienie w miarę taniego hotelu zajęło mi godzinę. Jest  tani, ale jak na warunki azjatyckie – drogi i cena nie jest adekwatna do jakości. Wymieniam pieniadze na ulicy u cinkciarzy, których tu bez liku, jem arbuza, zachodze do lokalnej knajpy na zieloną herbatę i idę spać. Po południu idę zwiedzić świątynię Shwedagon Paya. To najważniejsze miejsce dla birmanskich buddystow i każdy powinien je odwiedzić przynajmniej raz w życiu . Mam dużo czasu, więc idę pieszo, w 40 stopniowym upale gotuje się prawie. W Yangonie szokuje mnie czysta ulica i praktycznie brak sprzedawców i kiermaszu na chodniku.Świątynia jest ogromna, więc dochodzę szybko, bo jej czubek widać w całej okolicy .Złoto tak się zloci, że aż w oczy razi. Wielka pagoda  ma  99  m wysokości i jak podaje legenda ma już 2500 lat. Ale to nie wszystko. Wokół znajdują się mniejsze stupy i setki posągów buddy, które razem tworzą wspaniały kompleks swiatynny. Czegoś takiego to ja jeszcze nie widziałam. Wierni palą kadzidla, dekoruja kwiatami posągi, palą świece, obmywaja figurki buddy i przede wszystkim – modlą się. Siedzę sobie tutaj na terenie świątyni do zachodu słońca , bo chcę zobaczyc świątynię oswietlona. Okazuje się, że na terenie jest darmowy wi-fi. Wyobrazcie sobie, że idziecie do kościoła się pomodlić, ksiądz informuje na wejściu, że jest darmowy internet i zaprasza do korzystania  🙂 To się nie zdarzy za milion lat !

image

image

image

image

image

image

image

Yangon 31 Marca 2013

Read Full Post »