Touching the void (niefortunnie przetłumaczone jako Czekając na Joe). Przyznaję, że film pozostawił mnie oniemiałą. Miałam obejrzeć film górski, a obejrzałam najlepszy film o człowieku i woli przetrwania. Poruszająca historia dwóch wysokogórskich wspinaczy, którym udaje zdobyć się wymarzony szczyt w Andach Siula Grande. Jednak w drodze powrotnej, Joe łamie nogę i wspólnie, połączeni linami, rozpoczynają pełne dramatyzmu zejście z kilku tysięcy metrów. Gdy Joe wpada w poślizg, tracą ze sobą kontakt, Simon odcina linę, na której wisi jego partner. Simon schodzi samotnie z góry, przekonany, że Joe nie żyje. Ten jednak wpada w kilkunastometrową jaskinię, z której wydostaje się o własnych siłach, pokonując lodowy labirynt. Radość jest wielka, ale czeka go jeszcze trasa do obozu. Wycieńczony fizycznie, bez jedzenia i wody, ze złamaną nogą, podejmuje najtrudniejszą drogę w swoim życiu. U kresu wytrzymałości, dociera do namiotu, w którym Simon spędzał ostatnią noc przed drogą powrotną do domu.
Film dotknął mnie do szpiku kości, doszczętnie wzruszył i wzbudził nieopisane emocje. Ludzka siła, nadzieja i determinacja, upór, zaciętość i ta głęboka wiara, że się uda, w jednym człowieku, w jednym sercu, w jednej duszy. Niepojęte, niezrozumiałe, fascynujące.